Od pewnego czasu pytanie na rynku finansowym z całą pewnością nie brzmi czy, ale kiedy nastąpi kolejne załamanie w światowej gospodarce.

 

Blisko dziesięcio-procentowy wzrost cen żywności w porównaniu do maja zeszłego roku to bardzo zła wiadomość dla Polaków, którzy większość zarobionych pieniędzy wydają na bieżące utrzymanie. Pięcio-procentowa inflacja to z kolei „bad news” dla polskiej waluty. Wczoraj w ciągu dnia za franka szwajcarskiego płacono 3,33 złotego. Z górą 700 tysięcy (ponad 2 miliony obywateli wliczając rodziny) pożyczkobiorców, którzy zaciągnęli kredyty hipoteczne we frankach szwajcarskich, zostali jeszcze raz skonfrontowani z faktem, że wartość ich zadłużenia wyrażona w złotych systematycznie pęcznieje od trzech lat proporcjonalnie do wzrostu kursu szwajcarskiej waluty. Co z tą złotówką? Jak to jest, że frank szwajcarski, czy np. czeska korona radzą sobie świetnie podczas gdy złotówka słabnie w oczach?

 

Oczywiście, praprzyczyna i sedno naszych kłopotów tkwi w polityce obecnej ekipy rządzącej. A mówiąc konkretnie i do bólu we wzrastających długu publicznym, jaki Tusk z kuplami generują każdego dnia, z miesiąca na miesiąc, nieprzerwanie rok po roku.


Długu schowanego już nie tylko pod dywan, ale upchniętego wstydliwie po szafach, w szufladach, wszędzie gdzie popadnie w zakamarkach instytucji państwowych, w samorządach, spółkach komunalnych, skarbu państwa, służbie zdrowie, systemie ubezpieczeń społecznych. Tak, też widzą nas rynki finansowe, nic zatem zaskakującego, że przykładowo Niemcy czy Czesi płacą odpowiednio 2,9 % i 3,8% za swoje dziesięciolatki (dług zapadający około 2021 roku) podczas gdy Polska aż 5,9%. Cena polskiego długu plasuje nas między Hiszpanią a Portugalią, których koszt długu (dziesięciolatek) wyceniany jest odpowiednio na 5,7 i 11,2%, przy czym w tym drugim przypadku dopiero niedawno skokowo wzrósł po tym, jak rząd portugalski zwrócił się o pomoc finansową do Unii Europejskiej. By dopełnić obrazu warto dodać, że Grecja musi dzisiaj zapłacić rocznie ponad 17 Euro (17%) za każde 100 Euro pożyczone na dziesięć lat.

 

Tylko dla idiotów

Polityka ekipy Tuska wpycha nas w apokaliptyczny scenariusz długotrwałego kryzysu gospodarczego na miarę zapaści z końca lat 70-tych i później – 10-ciu lat „pustych półek”, reglamentacji podstawowych artykułów, kilkudziesięcio-procentowej miesięcznej inflacji, niepokojów społecznych, zamieszek, państwa policyjnego. Cóż, nie sądzę bym przesadzał choć odrobinę. Nasz najbliższy sąsiad, Białoruś właśnie doświadcza tego co i nas czeka, jeśli tusko-ekonomia potrwa jeszcze kilka miesięcy, a co najwyżej rok. O ile w latach 80-tych ówczesny wielki brat, ZSRR marniał w oczach, o tyle dzisiejsza Rosja ze swoją strategią szantażu energetycznego ma się całkiem nieźle i po Białorusi z chęcią połknęłaby… Polskę. Wygrana formacji Tuska lub pyrrusowe zwycięstwo PiS (z koniecznością wejścia w koalicję z PSL lub SLD) przybliży nas nie tylko do utraty suwerenności gospodarczej w konsekwencji załamania wfinansach publicznych, ale zagrozi utratą realnej suwerenności politycznej.

 

Inni radzą sobie o niebo lepiej

Weźmy jako przykład choćby Czechy. Jak wspomniałem płacą oni o ponad 2 Euro mniej za każde 100 Euro pożyczone na rynku. Choć warunki startu na początku lat dziewięćdziesiątych mieliśmy podobne, to Czesi mogą się dziś pochwalić autostradami, infrastrukturą i… małym długiem publicznym. Nasza gospodarka, kilkukrotnie większa, a mimo wsparcia unijnego, nie może sobie poradzić z budową 4 stadionów i dwustu kilometrów autostrad! Co nas różni od naszych południowych sąsiadów? Brak dbałości o finanse państwa, dobro ogólne, no i chyba najbardziej - żenujący poziom polskich mediów, jako czwartej władzy. Tusk twierdzi, że inflacja przychodzi do nas z zewnątrz. Nic bardziej kłamliwego, jednak gadające głowy w TV ochoczo na własny pohybel podchwytują tę karkołomną tezę, podważając istotę zadań państwa i narodu w międzynarodowej konkurencji. Bo Polska dobrze zarządzana powinna sobie radzić równie dobrze jak Szwajcaria, Niemcy czy Czechy. Co więcej mamy nad tymi państwami olbrzymią przewagę w postaci surowców naturalnych: złóż węgla, miedzi, a teraz i gazu ziemnego.

 

Na wzburzonym ocenie

Bankructwo Grecji może przynieść rozpad strefy Euro i wykolejenie Unii Europejskiej. Na tę ewentualność szykują się z osobna gracze na całym świecie. Dla Polski, przy naszym deficycie finansów publicznych na poziomie 8,5 % i narastającym lawinowo długu publicznym, złe wieści z Grecji mogą okazać się finansowym Armagedonem. Wzburza, że obecna ekipa, która dorwała się do władzy i koryta, tego nie widzi. Brnie dalej w rozdawnictwo, korupcję i kupowanie głosów przed nadchodzącymi wyborami. Gdy tymczasem USA balansuje na krawędzi niewypłacalności technicznej, FED i ECB uparcie budują piramidę finansową skupując od instytucji finansowych papiery i obligacje, które już niedługo zostaną przecenione. Bowiem od pewnego czasu pytanie na rynku finansowym z całą pewnością nie brzmi czy, ale kiedy nastąpi kolejne załamanie w światowej gospodarce.

 

Galopująca inflacja