Ceny dóbr i usług konsumpcyjnych osiągnęły poziom o 5 proc. wyższy niż przed rokiem i o 0,6 proc. wyższy niż przed miesiącem. Tak wysokiej inflacji nikt z ekonomistów się nie spodziewał.

Po trzykrotnej podwyżce stóp procentowych w tym roku spodziewano się raczej stopniowego wygaszania tempa wzrostu cen. Tak wysokiego tempa wzrostu cen nikt się nie spodziewał. - To najwyższy odczyt inflacji od sierpnia 2001 r. i dwa razy wyższy od oficjalnego celu inflacyjnego Narodowego Banku Polskiego - podkreśla Piotr Łysienia, ekonomista banku BPH. Największy wpływ na przyspieszenie tempa inflacji miało, jego zdaniem, szybsze tempo wzrostu cen żywności.

 

- Największym zaskoczeniem jest wzrost cen odzieży i obuwia. Dzięki taniemu importowi z Azji ta kategoria dóbr dotychczas obniżała inflację - zwraca uwagę Przemysław Kwiecień, główny ekonomista X-Trade Brokers.

 

- Inflacja na poziomie 5 proc. jest szokująco wysoka. Sądziłem, że jej wzrost ograniczą spadające w sezonie ceny warzyw, ale najwyraźniej dały o sobie znać inne czynniki, jak ceny paliw, surowców i żywności - przyznaje prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC.

 

Po kwietniu wskaźnik inflacji wyniósł 4,5 proc. rok do roku, więc Rada Polityki Pieniężnej podniosła stopę referencyjną NBP o 25 punktów bazowych. Nie minęły dwa tygodnie i inflacja znów wyprzedziła poziom stóp, i to aż o 0,5 procent. Gdyby Rada chciała znów uzyskać dodatni poziom realnych stóp procentowych, musiałaby je podnieść aż o 50 punktów bazowych. Tak drastyczna podwyżka zadusiłaby wzrost gospodarczy, i to niemal w przededniu wyborów.

 

- Rada Polityki Pieniężnej na pewno nie wpadnie w panikę po danych o majowej inflacji - pospieszył z zapewnieniem prezes banku centralnego Marek Belka. Przypomniał, że kroki podjęte dotychczas przez Radę, tj. trzy podwyżki stóp, z natury rzeczy oddziałują na gospodarkę z pewnym opóźnieniem.

 

Na alarmujące dane o inflacji zareagował natychmiast premier, zapewniając, że "z końcem lata inflacja powinna słabnąć". - Walka z inflacją jest zadaniem NBP i Rady Polityki Pieniężnej - podkreślił Donald Tusk.

 

Prezes PiS skrytykował premiera za brak działań osłonowych wobec najsłabszej części społeczeństwa, dla której wzrost cen jest szczególnie dotkliwy. - Rząd posiada takie instrumenty, ale po prostu nie chce ich użyć, bo sam zapędził się w sytuację, że jest to rzeczywiście trudne - zauważył Jarosław Kaczyński.

 

- Wysoka inflacja to najskuteczniejszy podatek, który po cichu, bez udziału urzędu skarbowego, zabiera z naszych kieszeni 5 proc. wypracowanych pieniędzy. Gdy rosną ceny - rosną dochody budżetowe z VAT, co ułatwia ograniczenie deficytu budżetowego - komentuje Jerzy Bielewicz, szef Stowarzyszenia "Przejrzysty Rynek".

 

- Z inflacją jest podobnie jak z cholesterolem: może być dobra lub zła. "Dobra inflacja" ma miejsce wtedy, gdy gospodarka idzie pełną parą, ceny rosną, ale też rośnie produkcja, zatrudnienie, wynagrodzenia i przybywa miejsc pracy - tłumaczy finansista. To z czym mamy obecnie do czynienia, to inflacja w kryzysie, a więc - według określenia finansisty - "zła inflacja". - W skali globalnej polega to na tym, że coraz więcej pieniędzy "goni" za coraz mniejszą ilością towaru, nakręcając wzrost cen - wyjaśnia Bielewicz.

 

Dóbr na rynku ubywa, ponieważ gospodarka realna wciąż balansuje na krawędzi kryzysu, coraz większe obszary świata ogarnięte są wojnami, zamieszkami, destabilizacją, przez co są wyłączone z produkcji, a handel międzynarodowy obarczony jest coraz wyższym ryzykiem. Jednocześnie przybywa pieniędzy w obiegu dzięki bankom centralnym, które kreują pieniądz pod zakup obligacji państw, które zadłużyły się w kryzysie po uszy.

 

- Globalna inflacja, z którą mamy obecnie do czynienia, zawiera ogromny potencjał destrukcji. Coraz bardziej realna staje się sytuacja, że gospodarka stanie w miejscu, a w sklepach znów napotkamy puste półki - ostrzega Bielewicz. Według niego, jedynym sposobem powstrzymania rozkładu systemu gospodarczego jest restrukturyzacja zadłużenia krajów z listy potencjalnych bankrutów, po części kosztem instytucji finansowych, które pomagały im zaciągać długi, oraz naprawa banków centralnych, które dziś są jak wydmuszki, gdyż skupują "śmieciowe" papiery rządowe, by przedłużyć na jakiś czas funkcjonowanie strefy euro, czy gospodarki amerykańskiej. Równocześnie konieczna jest, zdaniem Bielewicza, reforma światowego systemu finansowego i globalnych instytucji finansowych. Chodzi o regulację rynku instrumentów pochodnych i kontrolę nad nim, oddzielenie tradycyjnej sfery bankowości od bankowości inwestycyjnej oraz o podział największych banków globalnych, które obecnie są "zbyt duże, żeby upaść".



Małgorzata Goss,Nasz Dziennik